Marszałek Adam Struzik (PSL) zlecił na koniec poprzedniego roku przeprowadzenie kontroli w Muzeum Azji i Pacyfiku. Celem kontroli było sprawdzenie, czy dr Joanna Wasilewska, która kierowała instytucją przez ostatnie 10 lat, wykonywała swoje obowiązki należycie. Po przeprowadzonej kontroli marszałek zdecydował się na odwołanie dyrektorki. Decyzję tę kwestionuje sama zainteresowana oraz ICOM (Międzynarodowa Rada Muzeów).
Wasilewska podważa opinię Marszałka
Podczas konferencji prasowej zorganizowanej rankiem 6 września, Joanna Wasilewska wyraziła swoje oburzenie wobec decyzji Zarządu Województwa mazowieckiego, która, jak sama twierdzi, jest pozbawiona podstaw prawnych. Oskarżenia, które są kierowane wobec byłej już dyrektorki muzeum, nie znajdują uzasadnienia w rzeczywistości.
Przypomnijmy, że jednym z zarzutów jest zaległość w czynszu w wysokości 150 tysięcy złotych. Jednak jak się okazuje, te długi są związane z umową zawartą wiele lat temu z deweloperem, który wybudował wokół muzeum apartamentowce. W zamian za działkę firma przekazała 4 tysiące metrów kwadratowych nowej powierzchni na cele muzealne. "Niestety, umowa została zawarta na tyle niedbale, że nowa część Muzeum Azji i Pacyfiku znalazła się we wspólnocie mieszkaniowej. Musimy co roku płacić 300 tysięcy złotych czynszu" - mówi Joanna Wasilewska. Dodaje również, że po wzroście cen prądu i ogrzewania muzeum nie ma wystarczających środków na opłacenie czynszu, a informuje o tym urzędników na bieżąco.
Zarzuty wobec byłej dyrektorki Muzeum Azji i Pacyfiku
Inny zarzut postawiony Wasilewskiej dotyczy kwestii finansowych, konkretnie oceny ryzyka związanego z kosztami utrzymania muzeum. Wasilewska wyjaśnia, że to jej zastępcy mieli się tym zajmować od 2018 roku, ale od tego czasu to nie ona miała wpływ na ich zatrudnienie. Mimo oczywistych uchybień, za które byli odpowiedzialni, zwolnienie zastępcy wymagało zgody Zarządu Województwa mazowieckiego, co utrudniało egzekwowanie obowiązków.
Dodatkowo pojawił się zarzut związany z nadzorem nad działem kadr, który również był przedmiotem kontrowersji. Wasilewska podkreśla, że zatrudniła nowego pracownika na tym stanowisku, co pozwoliło na rozwiązanie wszelkich problemów.
W trakcie kontroli przeprowadzonej przez urzędników wysłanych przez Struzika, ujawniono również "nieścisłości w rejestrze bibliotecznym", co brzmi poważnie, ale w rzeczywistości chodziło o brakującą fakturę o wartości 582,20 złotych.
Wasilewska nie kryje swojego oburzenia w związku z przedstawionymi zarzutami. Jak sama podkreśla, po 10 latach służby dla muzeum, musiała zmierzyć się nie tylko z utratą pracy, ale również z niesłusznymi oskarżeniami ze strony władz województwa mazowieckiego.