33 lata temu, 9 maja 1987 o godzinie 11:12:13 w Lesie Kabackim rozbił się samolot pasażerski IŁ-62M "Tadeusz Kościuszko". Leciał z Warszawy do Nowego Jorku. Zginęły 183 osoby - wszyscy obecni na pokładzie. To była największa katastrofa w historii polskiego lotnictwa.
Zabrakło 40 sekund
Zaraz po starcie maszyna zawróciła i na dwóch silnikach próbowała podchodzić do awaryjnego lądowania. Nie udało się. Do lotniska zabrakło 40 sekund. Przy prędkości 470 km/h samolot roztrzaskał się w Lesie Kabackim. Siła uderzenia była tak duża, że nie udało się zidentyfikować ciał 62 ofiar.
Bezpośrednią przyczyną wypadku był pęknięty wał turbiny. Uszkodzony element zniszczył całkowicie jeden z silników i wywołał pożar w drugim.
- To była bardzo trudna sytuacja dlatego, że załoga samolotu nie miała pełnej informacji o tym co się dzieje. Poza układem sterowania uszkodzone zostały również linie czujników sygnalizacyjnych. Załoga początkowo nie miała świadomości, że w tylnej części kadłuba rozwija się pożar - mówi Radiu Kolor prof. Mirosław Rodzewicz z Politechniki Warszawskiej.
Żona pilota: Nigdy się z tym nie pogodzę
Sława Mierżyńska-Łykowska jest żoną jednego z pilotów, który znajdował się wtedy na pokładzie. Lesław Łykowski był doświadczonym nawigatorem. Ona też miała być na pokładzie tej maszyny.
- Pamiętam to bardzo dokładnie. Przyjechałam z nocnego dyżuru, miałam lecieć z mężem do Nowego Jorku. Kiedy mąż schodził po schodach, zobaczyłam pożar. To był jakiś omen - wspomina.
Pani Sława nie poleciała tym samolotem. Jak wspomina, udała się do szpitala. To tam usłyszała o katastrofie samolotu. W rozmowie z nami wspomniała też moment, gdy dowiedziała się o katastrofie "Kościuszki".
- Zemdlałam po prostu, byłam po trzech dyżurach nieprzespanych i tam usłyszałam wiadomość w radiu. Ja się nigdy z tym nie pogodzę - mówi.
Pani Sława jest jedną z organizatorek rocznicowych obchodów katastrofy samolotu w Lesie Kabackim.
fot. Radio Kolor
łj