"Ryczałam cały dzień, nie mogłam się pozbierać" - mówi Radiu Kolor okradziona właścicielka pasieki w Wólce Dworskiej. W nocy z poniedziałku na wtorek ktoś ukradł stamtąd cztery ule, w których mieszkało prawie pół miliona pszczół.
- Rodzina pszczela to jest jak członek rodziny, prawdziwy pszczelarz dba, pielęgnuje, troszczy się i małymi kroczkami powiększa to, co ma, dlatego każda strata, a w tym przypadku kradzież, to jest straszna rzecz - mówi właścicielka pasieki, Renata Rudolf.
Złodziej to nie był przypadkowy
Straty są ogromne, tym bardziej biorąc pod uwagę to, ile "dobrego" mogły jeszcze zrobić pszczoły w tym sezonie. Właścicielka pasieki nie liczy na to, że skradzione ule się odnajdą. Jednocześnie podejrzewa, że rabusie musieli znać się na pszczelarstwie, bo dla przypadkowego złodzieja ule nie są raczej wartościowym łupem.
- To robią ludzie, które muszą trochę się na tym znać. Nie wiem, czy da się odzyskać skradzione ule. Oby pszczoły tam mieszkające żyły i oby służyły komuś dalej - dodaje Renata Rudolf.
Złodziei nie udało się jeszcze złapać, obecnie sprawę bada policja.
Ostatnio opisywaliśmy sprawę zniszczenia 39 uli w okolicach Żyrardowa. Ktoś oblał je trucizną. Jak szacują pszczelarze, zginęło 1,5 mln pszczół. Więcej o tym pisaliśmy tutaj.
ms