Stołeczna policja poinformowała o śmierci 92-letniej Leokadii Krajewskiej jednej z pierwszych kobiet w powojennej Kompanii Ruchu Drogowego. W całej Warszawie była znana, a wszyscy popularnie na nią mówili Lodzia.
- Z głębokim bólem przyjęliśmy wiadomość o śmierci 92-letniej Leokadii Krajewskiej, jednej z pierwszych kobiet w stołecznej Kompanii Ruchu Drogowego. Z uśmiechem na ustach przez kolejne dekady pełniła służbę na ruchliwych warszawskich skrzyżowaniach, pozbawionych wówczas sygnalizacji świetlnej. Zyskała tak wielką popularność, że stała się bohaterką artykułów, filmów, a nawet wierszy i piosenki - czytamy we wpisie pożegnalnym KSP.
Policjanci przy okazji przypominają wywiad ze słynną Lodzią. Ukazał się on w 2014 roku. Jak opowiada, praca nie była łatwa. W kwietniu 1945 r. sąsiad, funkcjonariusz MO, namówił ją, by spróbowała przyjąć się do służby.
- Miałam 17 lat, ale powiedziałam, że 18. Nikt wtedy nie sprawdzał dokładnie papierów. Dostałam zielone umundurowanie, owijacze, podkute buty, furażerkę, chorągiewki zieloną i czerwoną, no i karabin, a później pistolet. Po krótkim przeszkoleniu trafiłam do Kompanii Ruchu Drogowego i na swoje pierwsze skrzyżowanie na rogu ulic Targowej i Wileńskiej. W tamtym okresie byliśmy skoszarowani na Bednarskiej, a całą naszą gażą był deputat żywnościowy, głównie kasza gryczana i śledzie - czytamy w wywiadzie.
Korków nie było, ale praca też nie była lekka
Kiedy pani Leokadia zaczynała służbę, o korkach nikt jeszcze w zrujnowanej Warszawie nie słyszał, co jednak nie oznaczało, że pracowało się lekko. Ona i kilka innych koleżanek na równi z mężczyznami musiały odstać na skrzyżowaniu 8 godzin, niezależnie od pogody. Mimo niewielkiego ruchu dochodziło do tragicznych w skutkach wypadków z udziałem regulujących ruch milicjantów i milicjantek. Irenę Małecką, koleżankę pani Leokadii z KRD, śmiertelnie potrąciła ciężarówka.
- Ja też zostałam potrącona, ale niegroźnie. Były też i inne niebezpieczeństwa. Koleżankę Janinę Krzemińską zabito, kiedy wracała po służbie. Zabrano jej pistolet. Do mnie i koleżanki ktoś strzelał, kiedy stałyśmy na pl. Trzech Krzyży. Schowałyśmy się do budki strażniczej na pobliskiej budowie. Wtedy w Warszawie przestępczość była naprawdę ogromna. Innym razem wyskoczył do mnie z korbą rosyjski kierowca, którego chciałam ukarać. Obezwładnili go ludzie, wrzucili na pakę i zawieźli do komendy, a przełożeni potem pytali mnie, co on mi chciał zrobić, że go tak urządziłam - opowiada Lodzia.
Wkrótce kompania została rozformowana i nie było potrzeby koszarowania policjantów. Funkcjonariusze mogli zamieszkać we własnych domach. Pani Leokadii przydzielano służbę na coraz to nowych skrzyżowaniach, między innymi na rogach: Krakowskiego Przedmieścia i Karowej oraz Al. Jerozolimskich z Nowym Światem, Marszałkowską, Żelazną, Towarową, a także na Krakowskim Przedmieściu przy pomniku Kopernika.
Młoda milicjantka zaczęła zwracać na siebie uwagę kierowców i przechodniów.
– Nie było nas wtedy dużo, ze 20 dziewcząt w kompanii, rzucałyśmy się w oczy, a ja, jak mi mówiono, byłam atrakcyjną kobietą. Zaczęło się oglądanie, jak pracujemy. Choć dla mnie raz o mały włos nie skończyło się to tragicznie. Zapatrzył się na mnie kierowca i o mało mnie nie potrącił - mówi pani Leokadia.
Lodzia na balii
Prawdziwa popularność pani Leokadii zaczęła się od posterunku na ul. Brackiej. Kiedy tam regulowała ruch, powstał pierwszy artykuł o niej. Później były następne. Wiele następnych. Rysowano ją także, m.in.: Marian Walentynowicz, Konstanty Sopoćko. Powstała też o niej piosenka.
- Gapiów było mnóstwo, i młodych, i starych – wspomina. – Ludziom nie przeszkadzało, że karałam mandatami, lubili mnie. Kiedyś zagrała dla mnie Orkiestra z Chmielnej, ale ja przerażona i zawstydzona schowałam się do bramy, a i tak następnego dnia przełożony zwrócił mi uwagę, że nie powinnam się tak afiszować - mówi Lodzia.
13 sierpnia 1947 r. na rogu Nowego Światu i Al. Jerozolimskich pokierowała pierwszą sygnalizacją świetlną w odbudowywanej stolicy. Już nikt (może z wyjątkiem przełożonych) nie mówił o niej „pani Leokadia”. Dla warszawiaków stała się Lodzią. Z kolei o jej podeście, na którym pełniła służbę, mówiono „balia”.
Życzenia od premiera
W 1950 roku Lodzia pożegnała się ze służbą na ulicy. Ten rok był też ważny w jej życiu także z innego powodu – wyszła za mąż za kolegę z pracy Edmunda Krajewskiego. Po odejściu z ruchu drogowego pracowała w łączności, inspekcji, szkoleniach; była również sekretarką, maszynistką, kierownikiem hali maszyn.
W 1965 r. wróciła do drogówki, ale nie na skrzyżowanie, a do dochodzeniówki. W 1968 roku otrzymała stopień podporucznika. Kiedy w stopniu kapitana odchodziła ze służby w 1973 roku, w stołecznej prasie ukazał się artykuł „Lodzia opuszcza szeregi MO”. Zorganizowano jej uroczyste pożegnanie w Białej Sali w KSP. Józef Cyrankiewicz przysłał 30 róż i własnoręcznie podpisane życzenia. Były premier pamiętał, jak w 1948 r. razem tańczyli w pierwszej parze na sylwestrowym balu przodowników, którego Lodzia była honorowym gościem.
Leokadia Krajewska została pochowana w poniedziałek 24 sierpnia na Cmentarzu Północnym w asyście honorowej policji.
mo