9 maja 1987 roku samolot z Warszawy do Nowego Jorku wyleciał o godzinie 10:17. W 23 minucie lotu, na wysokości 8200 metrów, doszło do wybuchu jednego z silników, a ten zniszczył sąsiedni, szybko rozpoczął się pożar na pokładzie. Wówczas zaczęła się walka załogi o przetrwanie, która trwała blisko pół godziny. Jak wynika z nagrań uwiecznionych na czarnych skrzynkach, Kapitan Zygmunt Pawlaczyk i drugi pilot major Leopold Karcher wykazali się profesjonalizmem i zachowali spokój aż do momentu zderzenia.
„Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy”
O godzinie 11:12 kapitan wypowiedział ostatnie słowa, które przeszły do historii. „Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy”, powiedział do kontrolerów lotów na Okęciu. Ostatecznie załodze nie udało się awaryjnie wylądować na lotnisku, a samolot rozbił się na skraju Lasu Kabackiego. Maszyna uderzyła w drzewa z prędkością 470 kilometrów na godzinę.
Specjalna komisja powołana, by zbadać przyczyny katastrofy, stwierdziła, że powodem awarii było zniszczenie i zużycie materiałów. Dopiero później ujawniono, że jeden z silników miał poważne błędy konstrukcyjne, które popełnił radziecki producent.
Warszawiacy wciąż pamiętają o ofiarach katastrofy lotniczej w Lesie Kabackim
Pamięć o ofiarach wciąż jest żywa wśród Polaków. O ofiarach katastrofy nie zapominają również warszawiacy. Do dziś w stolicy znajdują się dwie ulice, których nazwy przypominają o tych wydarzeniach. Ulica Zygmunta Pawlaczyka oraz aleja Załogi Samolotu „Kościuszko”. Obie znajdują się na Ursynowie. W Lesie Kabackim w pobliżu miejsca katastrofy postawiono krzyż oraz kamienny pomnik z nazwiskami ofiar. Zazwyczaj w każdą rocznicę tych tragicznych wydarzeń odbywa się tam msza święta, w tym roku, jednak uroczystości zostały odowołane z powodu pandemii.