Warszawa lubi mówić o sobie, że jest „stolicą sportu”. Jednak gdy zejdziemy z poziomu miejskich strategii i kampanii PR do codziennego życia klubów, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Sekcje są zamykane, dzieci przenoszone do innych ośrodków, a trenerzy walczą nie o wyniki, lecz o samo przetrwanie.
Symbolicznym przykładem tej sytuacji jest ponadstuletnia Warszawianka — klub, który przez dziesięciolecia wychował olimpijczyków, mistrzów i sportowców tworzących historię Warszawy. Dziś walczy o podstawową rzecz: możliwość normalnego funkcjonowania na własnych obiektach.
To nie jest opowieść o „złej komercji” i „dobrym klubie”. To historia o tym, jak brak stabilnego systemu prawnego i wieloletnie zaniedbania potrafią zablokować działalność zarówno klubów społecznych, jak i podmiotów je wspierających.
Gdy sport przegrywa z procedurami — nie z biznesem
Na papierze wygląda to świetnie: miasta mają strategie sportowe, plany inwestycji, dokumenty deklarujące rozwój infrastruktury. W praktyce jednak kluby — w tym Warszawianka — od lat funkcjonują w cieniu przeciągających się sporów prawnych, które uniemożliwiają korzystanie z obiektów, planowanie inwestycji, a czasem nawet podstawowe działania operacyjne.
To nie jest kwestia złej woli którejkolwiek ze stron. To kwestia systemu, w którym procedury potrafią trwać 10-12 lat, a własność i użytkowanie obiektów są niejasne. Ani kluby, ani spółki zarządzające infrastrukturą nie mają stabilności działania.
W efekcie kluby działają w trybie „intensywnej terapii” — dziś jest prąd, jutro może go nie być. Dziś dzieci trenują, jutro sekcja musi zawiesić zajęcia, bo obiekt jest objęty postępowaniem.
1/3 budżetu idzie nie na sport, lecz na prawników
To jedna z najboleśniejszych konsekwencji: ogromne środki, które mogłyby wspierać młodzież, szkolenie czy sprzęt, muszą być przeznaczane na obsługę prawną i walkę o możliwość korzystania z obiektów.
To oznacza, że: juniorzy nie jadą na obóz, sprzętu nie da się zmodernizować, nabory są ograniczone, trenerzy pracują przy minimalnych zasobach, a klub nie może planować rozwoju.
To nie jest problem pieniędzy, lecz blokady strukturalnej, która uniemożliwia efektywne działanie
Wartość terenów to atut — ale i źródło konfliktów
Warszawskie kluby sportowe często leżą na bardzo atrakcyjnych gruntach. Dla miasta to przestrzeń do zagospodarowania. Dla klubów — baza historyczna i fundament istnienia. Dla spółek powołanych do zarządzania infrastrukturą — element operacyjny konieczny do finansowania działań sportowych.
To naturalne, że różne podmioty widzą te same tereny z innej perspektywy:
Klub patrzy przez pryzmat szkolenia i tradycji. Spółka przez pryzmat utrzymania infrastruktury i finansowania działalności. Miasto przez pryzmat planowania przestrzennego. Prawo nakłada procedury, które każdą decyzję spowalniają o lata.
Najważniejsze jest to, że żadna strona nie działa „przeciw sportowi” — wszystkie działają w ramach systemu, który po prostu nie nadąża za realnymi potrzebami.
Upadek sekcji młodzieżowych — cichy i bolesny efekt uboczny
Długotrwałe procesy wpływają bezpośrednio na dzieci i młodzież. Znikają kolejne sekcje, szkolenie jest ograniczane, a młodzi zawodnicy przechodzą do innych ośrodków.
Nie dlatego, że klub źle działa.
Nie dlatego, że spółka ma złe intencje.
Tylko dlatego, że brak stabilnej sytuacji prawnej uniemożliwia planowanie.
To fundament każdego klubu — a właśnie fundament jest tu najbardziej zagrożony.
Miasto jako strona sporu — a nie partner
Paradoks polega na tym, że klub i spółka — dwa podmioty, które kiedyś współdziałały — dziś są uwikłane w wieloletnie postępowania z miastem, które również musi dbać o interes publiczny i majątek miejski.
Miasto, klub i spółka działają w ramach prawa, które: jest niespójne, nie chroni infrastruktury sportowej, nie daje szybkich narzędzi do rozstrzygania sporów, a dodatkowo powoduje, że każdy spór trwa latami. W takim środowisku trudno o rozwój — nawet przy najlepszych intencjach.
To ostatni moment na zmianę podejścia do sportu w Warszawie
Warszawianka jest jednym z najbardziej symbolicznych przypadków, ale nie jedynym. Jeśli w centrum stolicy klub z ponad 100-letnią historią nie może stabilnie korzystać z obiektów ani rozwijać szkolenia młodzieży, to znak, że system wymaga zmian.
To nie jest opowieść o tym, że „biznes zagraża sportowi”. To opowieść o tym, że brak sprawnych mechanizmów prawnych zagraża wszystkim podmiotom zaangażowanym w rozwój sportu – zarówno klubom, jak i spółkom, które prowadzą, utrzymują lub wspierają ich działalność.
Pytanie nie brzmi, kto ma rację, a kto jest winny.
Pytanie brzmi: ile klubów jeszcze straci swoje obiekty, zanim system zacznie realnie chronić sport przed proceduralnym paraliżem?
Tekst na podstawie: https://audycje.tokfm.pl/podcast/182987,Warszawiance-grozi-upadek-Jestesmy-w-sytuacji-podbramkowej



