Trzeba było czekać 34 lata na to, by rodziny ofiar katastrofy kolejowej w Ursusie doczekały się upamiętnienia ich pamięci. Na skwerze przy ulicy Traktorzystów odsłonięta została tablica pamiątkowa.
Do katastrofy doszło 20 sierpnia 1990 roku. Na pociąg ze Szklarskiej Poręby do Warszawy Wschodniej najechał skład ekspresowy z Pragi do Warszawy Wschodniej. Wskutek tego zginęło 16 osób, a 64 zostały ranne.
Ekspres najechał na ostatni wagon pociągu osobowego z prędkością niemal 100 kilometrów na godzinę. Został on całkowicie zniszczony. W środku było 80 osób, z których 16 zginęło na miejscu. W książce „Cześć, giniemy! Największe katastrofy w powojennej Polsce” Jarosław Reszka pisze: szczątki ostatnich wagonów (były) rozwleczone na kilkudziesięciometrowym odcinku; leżeli przy nich ludzie, z dachu elektrowozu zwisał mężczyzna, a obok niego kobieta, zastygła po śmierci w pozycji siedzącej.
Jak powiedział nam Leszek Miętek, prezydent Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Polsce, pomysł stworzenia tablicy zrodził się z potrzeby serca. Szkoda, że dopiero po 34 latach oddajemy cześć i honor ofiarom tej tragedii – mówi Miętek.
Leszek Miętek dodał także, że katastrofa w Ursusie powinna być przestrogą dla nas wszystkich. Jak mówi, w sprawach bezpieczeństwa kolejowego nie można chodzić na skróty.
Poszukiwania winnego
Winą za wypadek obarczano maszynistę pociągu ekspresowego, który przeżył ten wypadek. Według śledczych miał on przejechać semafor, wskazujący sygnał STÓJ. Tadeusz Mościcki twierdził jednak, że wszystkie semafory mijane przez niego, wskazywały zielone światło.
Podczas procesu, który rozpoczął się w 1991 roku, zeznawali inni maszyniści, którzy zwracali uwagę na to, że często dochodziło do awarii sygnalizacji w rejonie Ursusa. Zeznania złożył też świadek, który powiedział, że widział jak na jednym z semaforów między Pruszkowem a Ursusem samoczynnie zmieniał się wyświetlany sygnał.
W 1992 roku nastąpił przełom. Między Pruszkowem a Grodziskiem Mazowieckim maszynista jednego ze składów musiał wyhamować pociąg, mimo wyświetlanego na semaforze sygnału nakazującego jazdę z najwyższą możliwą prędkością. Musiał to zrobić, bo przed nim znajdował się inny skład. Najechania na tył udało się uniknąć dzięki dobrej widoczności tego dnia.
Miesiąc później śledczy zawnioskowali o uniewinnienie Tadeusza Mościckiego. 5 maja 1992 roku sąd wydał wyrok uniewinniający.