4 marca 2020 roku w Zielonej Górze zdiagnozowano pierwszy w Polsce przypadek zakażenia koronawirusem. Dokładnie 5 lat temu świat, który znaliśmy, na wiele miesięcy przewrócił się do góry nogami. „Na początku to był kompletny koszmar” – usłyszeliśmy w szpitalu MSWiA w Warszawie, w którym powstał oddział dla chorych na COVID-19.
Informacje o tajemniczych zakażeniach zaczęły pojawiać się w serwisach informacyjnych jeszcze pod koniec 2019 roku. Donosiły o tym azjatyckie agencje prasowe, które później były cytowane przez swoich europejskich odpowiedników. W depeszach była mowa o chorobie rozprzestrzeniającej się między innymi w chińskim mieście Wuhan. Nikt nie spodziewał się, że kilkanaście tygodni później Europa i większość świata staną w obliczu pandemii.
W końcówce stycznia na europejskich lotniskach – także w Porcie Lotniczym im. Fryderyka Chopina w Warszawie – pojawiły się specjalne procedury dla pasażerów przylatujących z Chin. Rozpoczęły się również badania tych, którzy podejrzani byli o zakażenie wirusem SARS-CoV-2, potocznie zwanym później koronawirusem.
Kolejne tygodnie to fala zakażeń w zachodniej Europie, głównie we Włoszech. W tym kraju w sumie wskutek zakażenia koronawirusem zmarło ponad 155 tysięcy osób. W Polsce z kolei luty 2020 oraz początek marca to nerwowe oczekiwanie – oczekiwanie nie „czy” a „kiedy” pojawi się pierwsze zakażenie.
Pięć lat od pierwszego zachorowania w Polsce
4 marca 2020 roku usłyszeliśmy, że koronawirusa zdiagnozowano u 66-letniego mężczyzny, który przebywał w szpitalu w Zielonej Górze. Zaraził się podczas pobytu w Niemczech. Od tamtej pory sytuacja zaczęła się zmieniać praktycznie z dnia na dzień.
Odwołanie imprez masowych, zajęć dla studentów, pierwsze z wielu zamknięcie szkół, przedszkoli oraz żłobków, zamknięcie granic Polski w ruchu kolejowym oraz lotniczym, wprowadzenie dwutygodniowej kwarantanny (za złamanie zasad której groziła kara do 30 tysięcy złotych) – to tylko niektóre z działań podjętych przez ówczesny rząd tylko w marcu 2020 roku.
Wszyscy pamiętamy też zakazy przemieszczania się, zgromadzeń powyżej 2 osób czy ograniczenia w transporcie zbiorowym. Oczywiście nieodłącznym elementem naszego życia stały się maseczki. Były wymagane wszędzie, nawet na ulicy, każdy miał ich przynajmniej kilka w różnych kieszeniach, a brak maseczki na twarzy był surowo karany.
Rząd zamknął też zakłady fryzjerskie oraz siłownie. Wiele z nich działało jednak w przeróżny sposób omijając zakazy i szukając furtek w coraz bardziej dyskusyjnych przepisach.
Do lasu nie wejdziesz, bo koronawirus
Zakazy wprowadzane przez ówczesny rząd pozostały w naszej pamięci do dziś – i to nie ze względu na ich skuteczność, a na ich dyskusyjność właśnie oraz ich oryginalność. Mowa tu między innymi o słynnym już zakazie wstępu do lasów, z którym zresztą później mocno dyskutował Rzecznik Praw Obywatelskich. Pamiętamy też godziny dla seniorów oraz wytyczne, że w sklepach mogła przebywać liczba klientów wynikająca z działania: liczba kas razy 3 (później został wprowadzony przelicznik na metr kwadratowy powierzchni).
Późna wiosna i lato 2020 roku to czas delikatnego luzowania obostrzeń. Z tego czasu pamiętamy też kolorowe mapy i powiaty podzielone według stopnia zagrożenia. Czerwone były pełne zakazów. Żółte z poluzowanym rygorem. Kolor zielony oznaczał, że obostrzeń nie było żadnych. Wakacje 2020 to też zmiana na stanowisku ministra zdrowia – Łukasza Szumowskiego zastąpił Adam Niedzielski.
Jesień 2020 to znów wzrost liczby zachorowań na COVID-19 i kolejne restrykcje. Zamykane przedszkola, nauka zdalna w szkołach, zamknięte teatry, kina, galerie, hotele otwarte tylko dla tych, którzy podróżują służbowo.
Mieszkańcy Warszawy, z którymi rozmawiała reporterka Radia Kolor, Maja Gasperowicz, powiedzieli nam, że najgorsza była niepewność oraz izolacja. Usłyszeliśmy też, ze zamknięcie restauracji można było zrozumieć, ale zamknięcia lasów, czy konieczności jazdy samochodem w maseczce już nie.
Najpierw szczepienia, potem oddech
W ostatnich dniach 2020 roku rozpoczęły się szczepienia przeciwko COVID-19. Na to aż sytuacja wróci jednak do normy takiej, jaką znaliśmy przed 4 marca, trzeba było jednak poczekać długo. Obostrzenia były zdejmowane stopniowo – niektóre wracały jeszcze kilkukrotnie, jak na przykład zamknięcie galerii handlowych, szkół, przedszkoli, żłobków czy zakładów kosmetycznych.
Poluzowanie zasad i duży powrót do normalności nastąpił dopiero w czerwcu 2021 roku. Gospodarka zaczęła na nowo wracać do przedpandemicznego trybu działania. Wszystko było niemal jak dawniej – pozostały tylko maseczki, które całkowicie zdjęliśmy dopiero w marcu 2022.
Pierwsza linia frontu
Pandemia wymagała gigantycznej pracy od służby zdrowia. W każdym województwie – poza oddziałami zakaźnymi w szpitalach – powstały też szpitale tymczasowe. Ten największy i najsłynniejszy został zbudowany na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nazywany był Szpitalem Narodowym.

Pacjentami z koronawirusem zajmowali się między innymi lekarze ze Szpitala MSWiA przy ulicy Wołoskiej w Warszawie. Jak powiedział nam zastępca Dyrektora do Spraw Medycznych Państwowego Instytutu Medycznego MSWiA, doktor Konstanty Szułdrzyński, nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Na początku to był koszmar, mieliśmy poczucie, że jesteśmy w jakimś filmie – usłyszeliśmy.
Jak powiedział Szułdrzyński, fukcjonowanie w pandemii było niezwykle trudne, między innymi ze względu na śluzy, którymi podzielony był szpital. Lekarz zwrócił uwagę na utrudniające kontakt z pacjentem kombinezony czy maski.
„Byliśmy bezradni” – podkreślają lekarze
Nie wiedzieliśmy, jak leczyć COVID-19 – zdradził zastępca dyrektora szpitala MSWiA przy Wołoskiej. Trafiało do nas mnóstwo chorych, a połowa z nich umierała. Mieliśmy na to niewielki wpływ. Czuliśmy bezradność w starciu z chorobą – mówi Szułdrzyński.
Problemem dla lekarzy było również to, że wiele osób negowało skuteczność szczepień przeciwko COVID-19. Doktor Szułdrzyński zwrócił uwagę, że w naszym kraju zaszczepiło się znacząco mniej osób niż w krajach Europy Zachodniej.

COVID jak grypa
Czy teraz mamy się czego obawiać? Jak powiedział nasz rozmówca, przypadków zachorowań na COVID-19 z ciężkim przebiegiem jest bardzo mało. Liczba ta jest na tyle niewielka, że 1 marca 2025 Ministerstwo Zdrowia wyłączyło system raportowania o nowych zakażeniach – wielu z nas pamięta, że codzienna informacja o nowych zachorowaniach i ofiarach śmiertelnych w roku 2020 i przez dużą część 2021 była nierzadko tą najważniejszą informacją dnia.
COVID-19 stał się chorobą sezonową. Przewidywania były trafne – mówi doktor Konstanty Szułdrzyński.
Szacuje się, że od 4 marca 2020 roku w Polsce koronawirusem zaraziło się około 7 milionów osób, wiele z nich zachorowało kilkukrotnie. COVID19 zabił bezpośrednio lub przyczynił się do śmierci około 120 tysięcy osób.